Podsumowanie 2018

Ależ ten czas… co nie? Wzorem lat ubiegłych, najwyższy czas pewne rzeczy podsumować. Zeszłoroczny reasumujący wpis możecie zobaczyć tutaj, dzisiaj pora rozliczyć się z dwa tysiące osiemnastym… Co było u mnie słychać? Zima minęła pod znakiem karnawału i poloneza (takiego tańca, nie zabytkowego pojazdu) oraz moich pierwszych grupowych warsztatów ślubnych. Rola nauczyciela podpasowała mi idealnie, wiecie, niezapowiedziane kartkówki, znęcanie się nad uczniami, no świetna zabawa. A tak serio, oprócz tego co wyniosła moja grupa (i nie mówię tutaj o wyposażeniu sali wykładowej), niespodziewanie sam wiele się nauczyłem. Tutaj mały product placement, już niedługo rusza kolejna edycja moich warsztatów, bądźcie czujni. Dosłownie trzy dni później poleciałem przełamać zimę i pomieszkać chwilę w cieplejszych stronach. Mowa tutaj o Lizbonie, w której w przeciągu dwóch miesięcy udało się całkowicie zakochać (i nie raz zmoknąć). Będąc w Portugalii udało się także zrobić plener ślubny z Sylwią i Marcinem, zakrapiany streetem i ciasteczkami pastel de nata. Jeszcze tylko podróż na Azory i można było wracać do Polski. Po powrocie niecierpliwie czekał na mnie ślubny sezon. Jak porwał mnie w kwietniu tak puścił w listopadzie… Po drodze też było ciekawie! W maju razem z Anią i Kubą (i Emilią) plenerowaliśmy się na Islandii, która zachwyciła nie mniej niż za pierwszym razem. Lipiec natomiast stał się miesiącem chorwackim, gdyż to właśnie na lawendowej wyspie Hvar udało się zrobić dwie sesje ślubne. Najpierw z Asią i Adrianem (niech żyją muszkietery!), a potem z Agnieszką i Mateuszem (to dziś która plaża?). Dziękuję Wam za ten czas pachnący lawendą! Potem przyszedł bardzo pracowity sierpień… Jest nawet takie przysłowie – sierpień, sierpień, co przeplata trochę obróbki i trochę obróbki. Wrzesień to flaga litewska, trzeba było sprawdzić o co chodzi z tym całym “Litwo, ojczyzno moja”. Wrzesień to także wielka zmiana, od tego czasu najczęściej można mnie spotkać w Krakowie, przeprowadzka zaliczona! Końcówka sezonu była iście plenerowa, sesja z Kają i Marcinem nad polskim morzem, chwilę potem sesja z Natalią i Maćkiem w polskich górach… Lepiej być nie mogło. A potem okazało się, że mogło, bo plenerowy sezon kończyliśmy zimową sesją na Islandii, razem z Ewelina i Łukaszem. Oprócz oczywiście zdjęć i marnych pamiątek przywieźliśmy niesamowite wspomnienia. Bunkrów i zorzy co prawda nie było, ale też było.. fajnie. No dobra, ale jak to wszystko podsumować? Choć skupiłem się na wyjazdach i rzeczach, które łatwo streścić, działo się znacznie więcej czego nie sposób opisać. Co sobotę byłem świadkiem (uściślając fotografem, świadkowania nie mam jeszcze w ofercie) wielu łez, wzruszeń, skrajnych emocji, najpiękniejszych momentów wielu wspaniałych ludzi. Teoretycznie można do tego przywyknąć, w praktyce niejednokrotnie czułem jak i mnie coś ściska w środku i próbuje wycisnąć płyny z mojego oka. Wielokrotnie czułem adrenalinkę przy widzeniu przez wizjer jak powstaje moje zdjęcie roku (o czym zaraz poniżej). Nieraz po całym dniu spędzonym z młodą parą czułem (a nawet czuliśmy), że znamy się od lat. Dowodów na to, że mam pracę marzeń nie brakowało. To był zdecydowanie rok dobrych ludzi i dobrych wyjazdów i mam nadzieję jeszcze lepszych zdjęć. Poniżej mój subiektywny, niesprawiedliwy, mocno okrojony, niepozbawiony sentymentów wybór najlepszych zdjęć ubiegłego roku. To z pełnością był dobry rok, dzięki!