Sytuacja była dynamiczna. Początkowo mieliśmy zakończyć naszą fotograficzną przygodę na reportażu, o tym tutaj. Byłoby jednak trochę smutno tak szybko się pożegnać. Pojawił się więc temat sesji, która mogła mieć miejsce, uwaga, w energylandii. Los to naprawdę jest przekorny, bo dosłownie chwilę później bilety do Włoch były kupione. Plan był prosty, podbijamy Cinque Terre, żywiąc się włoską pizzą i popijając espresso macchiato. Miejsce iście pocztówkowe, pięć nadmorskich miasteczek, położonych w niedorzecznie malowniczy sposób. Pierwszy dzień wykorzystaliśmy na próbę mikrofonu i rekonesans okolicy. Co się okazało, było piękniej niż się spodziewaliśmy. Do tematu wróciliśmy następnego ranka, ale już w oficjalnych strojach i wtedy zadziała się magia. Madzia i Tomek stali się jakby integralną częścią krajobrazu, w ich żyłach musi płynąć jakiś procent włoskiej krwi. Ależ oni wyglądali! Tego dnia nie zabrakło też chodzenia boso po plaży, idealnej drzemki i ciut twardej pizzy, ale było warto! Drugą część sesji postanowiliśmy zrobić na drodze powrotnej do Polski, w Dolomitach. Miejsce przecudowne, zadziwiająco dostępne i robiące ogromne wrażenie. Nawet nasz pojazd bardziej ochoczo jeździł po tamtejszych serpentynach niż gdziekolwiek indziej. Dzień kończyliśmy podwójną randką przy schabowym z majonezem i niemieckim strudlu. A doprecyzowując to dzień kończyliśmy na piętrowych łóżkach w Austrii. Po zaledwie czterech godzinach snu, tuż przed powrotem, ostatni strzał, majestatyczne Tre Cime. Miejsce przywitało nas cudną pogodą i morzem chmur pod nami. Lepszego finału chyba nie mogliśmy sobie wymarzyć! Chyba nikt z naszej czwórki (tak, tak, był z nami jeszcze korespondent z Polski – moja żona) nie spodziewał się jak wielka to będzie przygoda. Jak bardzo to ucieszy nasze oczy, jak dobrym to będzie tłem do naszych zdjęć i ile pozytywnych emocji może wnieść taka sesja. Doskonały czas, wspaniali ludzie, tak Madziu i Tomku, o Was mówię, a zdjęcia.. oceńcie sami. Na chwilę zapraszam do Włoch!