Chyba nie mniej jak tytułowi bohaterowie czekałem na ten dzień. Z Grześkiem znamy się z naszych pasjonujących studiów, kolosy, egzaminy, miło spędzany czas każdego września. Z Martyną natomiast znamy z kilku sesji zdjęciowych, aż przyszedł czas na tę najbardziej wyjątkową, ślubną. Zestawienie ich charakterów i temperamentów wróżyło dosłownie wszystko, jednak jedno było pewne, to będzie piękny dzień! Czas był bezlitosny i wielkie odliczanie dobiegło końca. Przygotowania zaczęliśmy u Grześka. Oznak stresu nie zauważyłem, wszystko poszło sprawnie i gładko, data na kalendarzu się zgadzała, rozmiar butów także. Następnie udałem się do słynnego już Kampinosu. U Martynki atmosfera wielkiego wyczekiwania i ostrożności, by nie wkopać się w któryś z przesądów. Buty na stole? Nigdy! Fotograf kręci się przy sukni? Precz! Wszystkie klątwy omijaliśmy jak mogliśmy, lustra też nikt nie zbił. W każdym razie było wesoło. Po kilku chwilach przyjechał Pan Młody i wszystko nabrało tempa. Nie zapomnę jego genialnej wręcz reakcji na widok Martynki. Trzeba tutaj zaznaczyć, że suknia i wszystkie dodatki Pani Młodej były strzeżone pilniej niż kody nuklearne. Fakt, faktem Martyna oczarowała nie tylko Grześka, ale i wszystkich przybywających gości. Po rodzinnym błogosławieństwie udaliśmy się do kościoła. Nie zabrakło uśmiechów, wzruszeń i prawdziwych emocji. Po życzeniach przyszedł czas na wesele, które odbyło się w pięknym Dworku Magnat (a nie np. w Arkadii…). Słońce było już naprawdę nisko, zatem nie było czasu do stracenia. Od pierwszego tańca Młodej Pary parkiet wypełniony był po brzegi, gorączka sobotniej nocy wystartowała! Co to był za wieczór! Martynka, Grzesiek, dziękuję, że mogłem być z Wami tego dnia i do zobaczenia na naszej słonecznej sesji!