Wieś Janików ma na swoim koncie nową historię, a dokładniej historię wielkiego dnia Kingi i Tomka. Maj, słońce, nie za ciepło, nie za gorąco, do ślubu jeszcze 3 godziny, a sprawunków, makijaży i fryzur na conajmniej siedem. Tak w skrócie, bo nie ma czasu, wyglądały przygotowania. Dom pełny ludzi i setką zadań dla każdego, no prawie, w kuchni była mini baza dla nazwijmy to roboczo tymczasowo bezrobotnych. Tomek dzienny limit kroków przekroczył już w południe, zanim na dobre zaczął kursować horyzontalnie pomiędzy wszystkimi pokojami i wertykalnie między trzema kondygnacjami. Kinga też wchodziła na wyżyny wielozadaniowości, bo kiedy jej głowę obsługiwała pani fryzjerka, ona degustowała nazwijmy to roboczo colę z bonusem. Działo się bardzo dużo i wszędzie, czyli to co fotografowie lubią najbardziej. Dzień nie zwalniał tempa, im dalej w las tym lepiej. Naprawdę! Życzę każdej parze tyle swobody i luzu co tego dnia widziałem u Kingi i Tomka. Tak to właśnie się robi! Na weselu nie zabrakło wujka co znał wszystkie przyśpiewki, płetw do tańca, podartej sukienki, rozbitego talerza, wzruszających przemówień i przegenialnej atmosfery. Kingo, Tomaszu, perfecto! Gratuluję stworzenia tego wspaniałego dnia, było doskonale! Trzymajcie się poręczy i scrollujcie w dół, oto historia jakiej Janików jeszcze nie widział!